Five o'clock z Earl Grey od Millefiori Milano

Kilka dni temu otrzymałem paczkę z trzema świecami od Millefiori Milano. Wybrałem każdą z innej serii (tj.:via brera, zona i natural), aby poznać wszystkie rodzaje i porównać między sobą. Każdy zapach wybierałem w ciemno sugerując się jedynie opisami na stronie producenta, co było trochę... skomplikowane. A to za sprawą tego, że Millefiori stosuje nietuzinkowe i wyszukane nuty zapachowe. Niektóre ciężko było przetłumaczyć! 

Po otworzeniu paczki przeżyłem coś czego dawno nie było: euforia! Te zapachy nie tylko z opisu są wyjątkowe, one po prostu takie są: luksusowe i wyszukane. 
Przede wszystkim opakowania dopracowane w każdym detalu, kojarzące się z kartonikami od najlepszych perfum. A w ich wnętrzu skryte piękne szklane świece, dość minimalistyczne, ale przy tym bardzo eleganckie.

Pierwsza świeca którą zdecydowałem się przetestować to Earl Grey z serii via brera

Nuty głowy: pieprz, cytryna, grejpfrut, bergamotka
Nuty serca: Earl Grey, lawenda, róża
Dolne nuty: cedr, kaszmeran, bursztyn

Choć znajdują się tu cytrusy za którymi nie przepadam to nie obawiałem się tego zapachu wierząc jednak, że będzie przeważała tu czarna herbata. I nie jest to do końca to czego się spodziewałem, bo jednak bardziej przypomina mi to White Tea z Yankee Candle lub White Tea & Bergamot z Goose Creek za sprawą dość wyraźnie wyczuwalnej bergamotki, ale jest bardziej subtelny niż te dwa wymienione. Całe szczęście oba zapachy lubię, ale mają jedną wadę: słabo je czuję. I tutaj też nie mogę powiedzieć zbyt wiele dobrego o mocy. Gdzieś tam w tle wyczuwam delikatny kwaskowy aromat, ale o wiele lepiej świecę czułem przed zapaleniem. To właśnie ona wypełniła zapachem cały karton. Dlatego trochę jestem zawiedziony, ale nie zaskoczony.  
Jeżeli chodzi o roztapianie wosku do ścianek, to bez wspomagania folią aluminiową się nie udało. Brakło naprawdę niewiele, ale jednak. Paliłem ją cztery godziny i nie widziałem nadziei na basen, za to wszystko rokowało na tunel.
Za to knot okazał się... magiczny. Na jego szczycie zrobił się grzybek, ale po jakimś czasie w bliżej nieokreślonych okolicznościach zniknął! Podejrzewam, że zwyczajnie się spalił i uleciał z dymem.

Pozostawiając kwestie zapachu na bok, to o tych wizualnych można powiedzieć dużo dobrego. Jak już wspominałem kartonik przypomina ten od perfum, wykonany z papieru z teksturą płótna, a funkcję etykiety pełni owalna żakardowa wszywka, która zdobi również świecę. Całość jest estetycznie stonowana.
Słoiczek jest zapakowany jest do złudzenia podobnie jak perfumy: chroni go grube dno z białej falistej tekturki, która wzmacnia również całe pudełko. 

Moim oczom ukazała się świeca w żółtozielonym szkle przewiązana kokardą niczym prezent. Można ją zsunąć do tyłu na czas palenia, ale ja zrobiłem błąd i ją rozwiązałem przez co za bardzo nie wiedziałem co zrobić ze wstążką tym bardziej, że jest ona przyklejona spodnią etykietą. Po zgaszeniu będę próbował ją zawiązać na nowo. ;) Ale trochę kombinowałem co z nią zrobić i zawiązałem nieudolną kokardę ukazaną poniżej.

Ta seria kojarzy mi się iście królewsko i ciągle powtarzam, że dzięki tej świecy poczułem się jak Królowa Angielska. :) Te wszystkie detale i kolory pasowałyby do Pałacu Buckingham. A do tego jeszcze herbaciany zapach w sam raz na Five o'clock

Swoja drogą całkiem niedawno poznałem historię herbaty (a w zasadzie mieszanki herbaty czarnej z olejem bergamotowym) Earl Grey i jest ona ściśle związana z Wielką Brytanią, gdyż została nazwana na cześć 2. hrabiego Grey'a (2. Earl Grey), który otrzymał ją jako prezent dyplomatyczny. Więcej tutaj.

Trochę byłem zaskoczony, że świeca jest wyprodukowana w Hiszpanii, bo byłem przekonany, że Millefiori produkuje tylko we Włoszech skąd pochodzi tym bardziej, że w logo firmy występuje człon Milano, ale ostatnio zauważyłem, że jest to pomijane. Niemniej nie ma to dla mnie większego znaczenia, jest to tylko moje spostrzeżenie.

A Wy znacie tę markę? Paliliście ich świece? 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Johny Wick - nowa sojowa marka!

Winter's Nap - Country Candle

Recenzja: Mulberry & Fig Delight - Yankee Candle